2010/01/31

Zimno....

Na dworze -12, a u nas padł piec, ogrzewający 4 mieszkania!!! Siedzę w polarze, spodniach, dwóch parach skarpet i zimno mi jak ....nie wiem co. Nie ukrywam, ze liczę na Wasze CIEPŁE komentarze :) Brrrrrrrrrr!!!!!!!!!!
Iw jakie to szczęście, ze już masz ciepło!!!!

2010/01/27

Ostatnimi czasy :)

Ostatnimi czasy, zaczynam każdy post od "ostatnimi czasy", chyba żyję tu i teraz.

Dobrej nocy Kochani :D

Żyj tam, ale teraz!

Ostatnimi czasy obserwuję niepokojące zjawisko. I zastanawiam się, czy to jest normalne. Mam na myśli wyjeżdżanie w celach zarobkowych. Załóżmy, że nie poruszamy tematu małżeństwa na odległość, gdyż jak już wielu udowodniło, zazwyczaj nic z tego nie wychodzi. Skupiam się bardziej na dążeniu do zaspokojenia swoich przyszłych planów. Przy czym słowo "przyszłych" ma tu kluczowe znaczenie. Oczywiście, że samo dążenie do realizacji marzeń to nic zdrożnego, a wręcz popierana przeze mnie praktyka. Niemniej jednak zauważam, że moi znajomi nie żyją już dniem obecnym, tylko tym co będzie kiedyś. Jak już się dorobią, może wrócą, może nie, kupią mieszkanie i generalnie ich życie osiągnie niewyobrażalny poziom. A tymczasem życie biegnie swoim torem, niezauważone przez zaangażowanych w przyszłość osobników.Organizują sobie życie, niektórzy wiążą się z tambylcem, nawiązują nowe przyjaźnie i znajomości, inne miejsce staje się dla nich domem. To dlaczego nie zaczynają żyć tam i teraz? Dlaczego oczekują jakiegoś cudu kiedyś tam, nie bardzo wiedząc, czy będzie to za rok, dwa, dekadę? Myli się ten, kto uważa, że piję tu do osób, które wybrały emigrację świadomie ( prywata- tak jak Ty droga kuzynko na K, bo wiem,że pomyślałaś,że piszę o Tobie, za dobrze Cię znam :P-prywaty koniec) i tam rozpoczęły nowe życie. Jestem za, obiema łapkami. Dziwią mnie tylko Ci, którzy sami siebie oszukują, mamiąc się widokiem bliżej niesprecyzowanej świetlanej przyszłości, której nawet gdy nadejdzie nie będą w stanie dostrzec, bo nie patrzą pod nogi i tuż tuż przed siebie.
Taka refleksja po naszo-klasowych rozmowach....

2010/01/26

Noc zbliża się wielkimi krokami…


 

Ostatnimi czasy ciężko mi się wyspać. Nie, nie cierpię na bezsenność, kładę się wieczorem do łóżka, gaszę wszelkie gadające urządzenia i sięgam po książkę. To czas tylko dla mnie, moja przyjemność.

W końcu, kiedy robię się już śpiąca, przykładam głowę do podusi i odpływam w ramionach Morfeusza do przygód sennych, zazwyczaj sensacyjnych, cóż będę ukrywać. Ze wszystkich snów, które udało mi się zapamiętać powstałby niezły serial.

No i się zaczyna. Koło 23.30-24.00 budzi się do życia nasz kot. Wyspany jest już całkowicie, najchętniej zabawiłby się ze mną swoją ukochaną zabawką. Zaczyna zwiedzanie, meble, stół, doprawdy fascynujący obszar szafki za telewizorem. Czasami miauknie z wyrzutem, który odbieram tak: Jak możesz spać, to najlepszy czas na polowanie!

Kręcę się, więc z nadzieją, że już za chwileczkę padnę na dobre i żadne odgłosy nie będą mi straszne. Ale gdzież tam, on ma właśnie ochotę pobiegać jak szaleniec po schodach. Góra, dół, góra, miau, znowu na dół. Tup tup, nic to, nie zrażam się. Śpię! Bardzo wcześnie, bo po czwartej wstaje P. Nie powiem, nasze mieszkanie to prawie mały domek, na metraż od kilku lat już nie narzekamy, ale w nocy nawet w tak dużym mieszkaniu coś tam jednak usłyszeć można. Ale gdzież tam, nie odgłosy szykowania mi przeszkadzają, zazwyczaj obudzi mnie światło z korytarza, które wlewa się przez niedomknięte drzwi. Nie jest źle, cztery godziny snu już za mną, z mocnym postanowieniem poprawy jakości wypoczynku nocnego powracam w ramiona Morfeusza. Ale, ale…koteczek też się wybudził po wcześniejszej wściekliźnie? No tak, rozżalony, że nikt się nim nie zajmuje z wyrzutem przemierza kolejne pomieszczenia. Nie ma, nie ma, tak łatwo się nie poddam! Dziś rano słyszę burczenie, co zacz? Burczenie tak głośne, że poderwało mnie na równe nogi. Podnoszę głowę, a tu moja piesica ma rewolucję w brzuchu. Zegarek, 5.15, po omacku szukam ubrań, wkładam ciepłą, puchową kurtkę syna i jazda na spacerek. Też mi pora! Na dworze -20, jak nie lepiej, a ja spaceruję, no może za dużo powiedziane, staram się nie przewrócić na tym lodzie w okolicy domu. Sara zachwycona, radocha na pysku mówi mi, że samopoczucie ma nienajgorsze, myślę sobie, wrócę i padnę jeszcze na chwileczkę, obiecując sobie, że już następnej nocy padnę w sypialni, zamknę drzwi i w końcu porządnie się wyśpię. Wracam, kot patrzy z wyrzutem, ale jestem twarda, mijam go, tylko parę razy głaszcząc po pyszczku. Zdzieram te warstwy ubrań i słyszę, że mojej małpiszonicy znowu rewolucyjne trąby w brzuchu grają arie. No to wzdychając ubieram się ponownie, znów wychodzimy, radocha jest jeszcze większa, upewniam się, że nie grożą mi niekontrolowane "niespodziewajki" ze strony Sary. Jestem w domu. 5.45, nie, no za pół godziny wstaję, to po cholerę ja się będę kładła?

Present Day.

Jest 22.20, poszłabym do tej sypialni, ale P. już śpi, nie chcę zapalać światła, a wczoraj zaczęłam czytać książkę. Bez niej nie zasnę, tak jakoś mnie już wciągnęła. Kiedyś bywało tak, ze zarywałam noce, oczy przy latarce psułam, pod kołdrą zresztą ( to oczywiście cytat z mojej mamy :) ), bo nie potrafiłam rozstać się z bohaterami książki i nie doczytać, co będzie dalej. No, więc zaraz jak tylko skończę tę notkę, poczytam sobie, pewnie padnę w salonie, kołderką okryta. Kot jeszcze śpi! Mam nadzieję, że jeszcze chwilę pozostanie w tym "stanie skupienia". I oby P. nie obudził mnie rano tym światłem, bo trzeciej takiej nocy nie zdzierżę!

Mimo wszystko optymistycznie do życia nastawiona pozdrawia Was autorka tego bloga.


 

2010/01/21

Dawna sąsiadka.......

Ona chorowała już jakiś czas. Już było wiadomo, ze przegrywa tę walkę. Synowie jeszcze jakoś to znosili, on też, ale córka.... Tak bardzo jest z nią związana, cierpi, nie potrafi się z tym pogodzić.
Nieuniknione nadeszło. Córka wyglądała jak cień człowieka, jej nienaturalnie wychudzona twarz, naznaczona byłą niewyobrażalnym bólem. Ludzie myśleli: Została przecież z ojcem, on pomoże jej przetrwać najgorsze.
Zaraz po pogrzebie on kupił sobie samochód, zaczął bywać i używać życia. Jakby nic się nie stało i ktoś podarował mu wolność po latach więzienia. To prawda, nikt nie chce być sam, ludzie to zwierzęta stadne, każdy ma prawo do szczęścia. Tylko zapomniał i przestał widzieć, to co stanowiło jego całe życie do tej pory. Poczuł się jak młody Bóg.
I tylko zza firanki znajoma pani od dłuższego czasu obserwowała jego córkę, od dwóch godzin stała nieruchomo i tylko jej usta poruszały się, jakby prowadziła rozmowę z KIMŚ niewidzialnym. Zrobiła krok, stanęła,ludzie mijali ją obojętnie, niektórzy z zaniepokojeniem spoglądali w jej niewidzące oczy,a sąsiadka patrzyła. O znowu zrobiła dwa kroki. Stanęła.... kilkanaście metrów do domu szła kilka godzin. Tamten znajomy pan zapytał go pewnego dnia czy widzi co dzieje się z jego dzieckiem. Odpowiedział, ze ona ma leki i już, problem z głowy. A ona coraz bardziej zapadała się w chorobę, której najbliższy człowiek nie chciał dostrzec. Może nie umiał kochać jak należy, może kochał inaczej? Może ważniejsze były nowe podrywki? Przecież dawniej też nie radził sobie najlepiej, krzyczał i bił, denerwowały go bachory, to je wychowywał, niech znają mores.
A ona znowu wczoraj przystanęła pod domem i znieruchomiała, tamten pan chciał jej pomóc, spytał czy coś jej się stało, nie potrafił patrzeć obojętnie. Wtedy ona uciekła, a przecież znała go od urodzenia.
On ojciec (jak to dumnie brzmi) żyje pełnią życia, tylko czy prawo do własnego szczęścia i bycia z kimś, daje mu prawo do zapomnienia o własnym dziecku?
--------------------------------------------------------------------------------
P.S. Ta historia jest prawdziwa, ludzie nie potrafią patrzeć obojętnie na chorobę i cierpienie osoby, którą znają od lat, od małego dziecka. Ludzie...ale nie ojciec.

2010/01/05

Trochę o Sylwestrze, trochę o tym co musimy.






Zdjęcia dzięki uprzejmości Przemka J.(dane znane autorce :)), jego prawa autorskie!
Zdrowie Mili Państwo i Szczęśliwego Nowego Roku!!!! Gdybyście moi sąsiedzi kiedykolwiek trafili na mojego bloga, to jeszcze raz serdeczne dzięki za super imprezę, wszystkim gościom za miłe towarzystwo, wielbicielkom zwierzyny szczególne pozdrowienia :)), mam nadzieję, że wszyscy bawili się co najmniej tak dobrze jak ja!
___________________________________________________________________________________

No dobrze, a teraz o przymusie. Patrząc w telewizor dochodzę do wniosku, ze bez actimela nie przeżyję jednego dnia, domestos uchroni moją łazienkę od śmiertelnych bakterii, a pijąc kawę morduję swój magnez i "jakiś" magnez mi nie pomoże. Tak to oczywiste, to jest reklama, na tym to polega i nikt nikomu nie musi tu nic tłumaczyć. Jednak tak sobie pomyślałam o ludziach odrobinę choć bardziej podatnych na te idiotyzmy. I inteligencja nie ma tu nic do rzeczy!!! Wystarczy trochę gorsza kondycja psychiczna i już jesteśmy bardziej podatni na te wszystkie bzdety. Pamiętacie pisałam o napadzie, który przeżyłam, po tym wydarzeniu stany lękowe były u mnie na porządku dziennym, na filmach nie śmieję się już z pani psycholog, najlepszej w policji, która ma zawroty głowy, kiedy chce zrobić krok za próg swego domu, wiem co czuję ta "wariatka". W tamtym czasie naprawdę byłam podatna na wszelkie przekazy reklamowe, które miały pomóc moim zszarganym nerwom i ukoić mój ból. Byłam młodsza, bardziej się przejmowałam i niewątpliwie miałam wszelkie podstawy do tego aby szukać dla siebie ratunku.
Młody człowiek nasto- dwudziestoparolatek, już wie, że dzień ma zacząć od wafelka, który wcale nie jest taki smaczny, a nadziany chemią po same brzegi. Obserwując otoczenie widzę ludzi, którzy mają objawy psychosomatyczne, ponieważ ich choroby nie potwierdzają żadne badania, którzy cierpią autentycznie (to też znam osobiście) i myślę jak wiele z tych wyimaginowanych, a jakże jednocześnie prawdziwych objawów powodują codzienne nawoływania do naszej podświadomości płynące na tle cudownej muzyki z naszych odbiorników radiowo-telewizyjnych.
Cała zabawa polega na tworzeniu potrzeby, to oczywiste, nie masz takowej, a masz 20/30/40/50/60itd.lat? Prawie 90 procent ludzi w twoim wieku cierpi na :
a).....
b) srutututu
c) no tak na to też!!!!
Ludzie nabierzcie jak najszybciej "odporności" na te bzdety, jaką ja cieszę się od jakiegoś czasu, co z przyjemnością sobie uświadamiam. I pamiętajcie wypijając actimel tak naprawdę rozleniwiacie swój układ odpornościowy, który przestaje produkować "odporność w brzuszku" i jesteście w tak zwanej , no wiecie w czym ( w kropce oczywiście, a o czym myśleliście :) ) , bo po odstawieniu tego cuda dopiero zaczynacie łapać wszystkie infekcje. Tak jakby niektórzy lekarze tak sądzą.....

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails